Siostrzane Więzi: Historia Haliny i Marty

— Haluś, po co aż tyle? Wrócę przecież jutro — głos mojego męża, Andrzeja, rozległ się w kuchni, gdy zobaczył wypchaną po brzegi torbę.

— Dwa dni trzeba coś jeść. Nie będziesz miał czasu gotować, podgrzejesz i zjesz. Nie marudź. Poza jedzeniem są jeszcze ciepłe ubrania — odpowiedziałam, starając się ukryć zmęczenie. Ostatnio spałam po cztery godziny na dobę, bo mama znowu miała atak bólu, a Marta… Marta jak zwykle nie odbierała telefonu.

Andrzej spojrzał na mnie z troską, ale nie powiedział już nic więcej. Wiedział, że nie ma sensu się sprzeczać. Wyszedł cicho, zostawiając za sobą zapach kawy i niedokończone śniadanie. Zostałam sama w kuchni, w której od lat wszystko było na swoim miejscu, a jednak czułam się w niej coraz bardziej obca.

Telefon zadzwonił nagle, przeszywając ciszę. Spojrzałam na wyświetlacz — Marta. Przez chwilę miałam ochotę nie odbierać, ale sumienie nie pozwoliło mi na to.

— Halina? — jej głos był spięty, jakby zaraz miała się rozpłakać albo wybuchnąć gniewem.

— Tak, słucham.

— Mama znowu dzwoniła do mnie w nocy. Mówiła, że nie może spać. Czemu nie dajesz jej tabletek?

Zacisnęłam zęby. — Daję jej wszystko zgodnie z zaleceniami lekarza. Może byś przyszła i sama zobaczyła?

Po drugiej stronie zapadła cisza. Wiedziałam, że Marta zaraz znajdzie wymówkę.

— Mam dyżur w szpitalu. Nie dam rady dzisiaj. Może jutro…

— Może jutro — powtórzyłam z goryczą i rozłączyłam się.

Od lat byłam tą „od wszystkiego”. To ja zajmowałam się mamą po udarze, gotowałam obiady dla całej rodziny, pilnowałam rachunków i dbałam o to, żeby dom się nie rozpadł. Marta była lekarzem — wszyscy powtarzali, jaka jest ważna, jak ratuje ludziom życie. Ale kiedy chodziło o naszą matkę, zawsze miała coś ważniejszego do zrobienia.

Pamiętam dzień, kiedy tata umarł. Marta przyjechała dopiero wieczorem, w białym fartuchu, z oczami podkrążonymi od zmęczenia. Przytuliła mnie wtedy mocno i powiedziała: „Musimy być razem”. Ale z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej oddalałyśmy się od siebie.

Wyszłam na balkon z kubkiem zimnej już kawy. Patrzyłam na szare bloki i ludzi spieszących do pracy. Czułam się jak duch we własnym życiu. Chciałam krzyknąć: „Pomóżcie mi!”, ale wiedziałam, że nikt nie usłyszy.

Wieczorem mama znowu zaczęła narzekać na ból. Usiadłam przy jej łóżku i pogładziłam ją po siwych włosach.

— Halinko… — wyszeptała słabo — czy Marta przyjdzie jutro?

— Nie wiem, mamo. Ma dyżur.

— Zawsze ma dyżur…

Łzy napłynęły mi do oczu. — Ale ja tu jestem.

Mama spojrzała na mnie z wdzięcznością i smutkiem jednocześnie. Wiedziałam, że kocha nas obie, ale zawsze bardziej tęskniła za Martą. Była dla niej dumą rodziny.

Noc była długa i ciężka. Siedziałam przy mamie do świtu, słuchając jej niespokojnego oddechu i własnych myśli, które krzyczały we mnie coraz głośniej: „Dlaczego wszystko jest na mojej głowie? Dlaczego Marta może żyć swoim życiem, a ja muszę rezygnować ze swojego?”

Następnego dnia zadzwoniła sąsiadka.

— Halinko, widziałam twoją siostrę pod blokiem. Nie przyszła do was?

Zamarłam. Marta była tak blisko i nawet nie zajrzała do domu.

Wieczorem zadzwoniłam do niej sama.

— Byłaś dziś pod blokiem?

— Tak… Przepraszam. Nie miałam siły wejść. Bałam się…

— Czego się bałaś?

— Że mama będzie mnie prosić o rzeczy, których nie mogę jej dać. Że ty będziesz miała do mnie żal…

Milczałam długo.

— Może gdybyś przyszła choć na chwilę…

Usłyszałam jej cichy płacz.

— Przepraszam, Hala… Ja naprawdę nie wiem już, jak być dobrą córką i dobrą siostrą jednocześnie.

Tego wieczoru długo siedziałam w kuchni przy zgaszonym świetle. Próbowałam przypomnieć sobie czasy, kiedy byłyśmy z Martą nierozłączne — jak bawiłyśmy się w ogrodzie u dziadków, jak razem płakałyśmy po pierwszym złamanym sercu. Gdzie to wszystko się podziało?

Kilka dni później mama trafiła do szpitala. Marta była wtedy przy niej cały czas — jako lekarz i jako córka. Patrzyłam na nie przez szybę i czułam mieszankę ulgi i zazdrości. Czy naprawdę musiało dojść do tragedii, żebyśmy znowu były razem?

Po powrocie mamy do domu usiadłyśmy z Martą przy stole. Przez chwilę milczałyśmy.

— Hala… — zaczęła niepewnie — może spróbujemy inaczej? Może podzielimy się obowiązkami? Ja mogę przychodzić częściej po pracy…

Spojrzałam na nią uważnie. W jej oczach zobaczyłam strach i nadzieję jednocześnie.

— Dobrze — odpowiedziałam cicho — ale musisz dotrzymać słowa.

Uśmiechnęła się przez łzy.

Nie wiem, czy uda nam się naprawić to wszystko, co zostało między nami popsute przez lata niedomówień i żalu. Ale wiem jedno: bez rozmowy i bez wsparcia nie przetrwamy ani jako siostry, ani jako rodzina.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze jesteśmy w stanie wytrzymać? Czy można nauczyć się kochać na nowo kogoś, kogo przez lata kochało się tylko z obowiązku? Może właśnie teraz jest ten moment, żeby spróbować…