Zadzwonię do Ciebie jutro – historia Kamila i Alicji
– Zadzwonię do Ciebie jutro – usłyszałem jej szept, cichy jak oddech, który czułem na swojej szyi. Leżałem na plecach, a głowa Alicji spoczywała w zagłębieniu pod moim obojczykiem. Jej noga zarzucona na mnie, dłoń przyciśnięta do piersi, tuż nad sercem. Słuchałem jej regularnego oddechu i myślałem: „Tak by leżeć całe życie…”. Przymknąłem oczy, pozwalając sobie na chwilę szczęścia, które wydawało się nierealne. Drgnąłem nagle, jakby ktoś mnie trącił w bok. Otworzyłem oczy – byłem sam. Obok leżała tylko zmięta poduszka i zapach jej perfum.
Wstałem powoli, czując ciężar powracającej rzeczywistości. W kuchni czekała na mnie kartka: „Musiałam iść. Zadzwonię do Ciebie jutro. – A.” Przeczytałem ją kilka razy, jakby litery mogły mi zdradzić coś więcej niż tylko pośpiech i niepewność. W mojej głowie rozbrzmiewały słowa matki: „Kamilu, kiedy w końcu się ustatkujesz? Ta dziewczyna nie jest dla ciebie.”
Od miesięcy żyłem w rozdarciu. Alicja była wszystkim, czego pragnąłem – spontaniczna, czuła, czasem nieprzewidywalna. Ale dla mojej rodziny była tylko „tą z bloku obok”, dziewczyną bez przyszłości, która nie pasuje do naszego świata. Ojciec powtarzał: „Synu, masz przed sobą karierę prawnika. Nie możesz pozwolić sobie na takie rozproszenia.”
Pamiętam tamten wieczór, kiedy pierwszy raz przyprowadziłem Alicję do domu. Matka uśmiechała się sztucznie, a ojciec zadawał pytania o jej rodzinę, pracę matki w sklepie spożywczym i ojca, który wyjechał do Niemiec za chlebem. Alicja odpowiadała spokojnie, ale widziałem w jej oczach cień upokorzenia. Po kolacji powiedziała mi na klatce schodowej: „Nie musisz mnie więcej przedstawiać swoim rodzicom.”
Od tamtej pory spotykaliśmy się tylko u mnie albo u niej. Czasem wyjeżdżaliśmy za miasto, uciekając przed spojrzeniami sąsiadów i rodzinnymi pretensjami. Byliśmy szczęśliwi tylko wtedy, gdy byliśmy sami.
Ale życie nie pozwalało nam długo uciekać. Praca w kancelarii wymagała ode mnie coraz więcej czasu i energii. Alicja zaczęła pracować na dwa etaty – rano w kawiarni, wieczorem jako recepcjonistka w hotelu. Coraz częściej słyszałem w jej głosie zmęczenie i rozczarowanie.
– Kamil, czy ty naprawdę myślisz, że to ma sens? – zapytała pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy na ławce w parku.
– Oczywiście, że ma! – odpowiedziałem zbyt szybko.
– Twoja matka nigdy mnie nie zaakceptuje. Ty sam zaczynasz się ode mnie oddalać…
– To nieprawda! – przerwałem jej nerwowo.
– Wiesz co? Może lepiej będzie, jeśli damy sobie trochę czasu…
Nie chciałem tego słyszeć. Bałem się samotności bardziej niż czegokolwiek innego. Ale jeszcze bardziej bałem się utraty jej.
Następnego dnia zadzwoniła matka.
– Kamilu, musimy porozmawiać. Twój ojciec jest chory. Potrzebujemy cię w domu.
Wróciłem do rodzinnego mieszkania na Pradze. Ojciec leżał w łóżku, blady i słaby. Matka krzątała się wokół niego, rzucając mi ukradkowe spojrzenia.
– Widzisz? Rodzina jest najważniejsza – powiedziała cicho.
Przez kilka tygodni żyłem jak w zawieszeniu. Praca, dom rodziców, krótkie wiadomości od Alicji: „Jak się czujesz?”, „Myślę o Tobie.” Nie miałem siły ani odwagi odpisać jej szczerze.
Pewnego dnia spotkałem ją przypadkiem na ulicy. Szła szybko, z głową spuszczoną nisko.
– Alicja! – zawołałem.
Zatrzymała się niechętnie.
– Cześć, Kamilu.
– Czemu się nie odzywasz?
– A czemu ty się nie odzywasz?
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
– Może to wszystko nie ma sensu… – powiedziała w końcu i odeszła bez słowa.
Wróciłem do pustego mieszkania i długo siedziałem w ciemności. W głowie miałem tysiące pytań bez odpowiedzi. Czy naprawdę muszę wybierać między rodziną a miłością? Czy można być szczęśliwym, jeśli wszyscy wokół są nieszczęśliwi?
Minęły tygodnie. Ojciec powoli wracał do zdrowia. Matka coraz częściej wspominała o „porządnej dziewczynie”, którą poznała u znajomych z kościoła. Ja coraz częściej myślałem o Alicji – o jej śmiechu, dotyku dłoni, zapachu włosów na mojej poduszce.
Pewnego wieczoru zadzwonił telefon.
– Kamil? To ja…
Serce zabiło mi mocniej.
– Alicja?
– Tak… Chciałam tylko powiedzieć, że wyjeżdżam do Wrocławia. Dostałam tam pracę w hotelu. Chciałam ci podziękować za wszystko…
Zaniemówiłem.
– Może kiedyś jeszcze się spotkamy – dodała cicho.
Po rozmowie długo patrzyłem przez okno na światła miasta. Zrozumiałem wtedy, że czasem trzeba pozwolić komuś odejść, nawet jeśli boli to bardziej niż cokolwiek innego.
Dziś często wracam myślami do tamtych chwil. Czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy warto było poświęcić własne szczęście dla spokoju rodziny? A może prawdziwa miłość polega właśnie na tym, by umieć odejść?
Czasem pytam siebie: czy gdyby zadzwoniła jeszcze raz i powiedziała „Zadzwonię do Ciebie jutro”, miałbym odwagę odpowiedzieć inaczej?